Krzysztof Teodor Toeplitz o naszym człowieku w Abwehrze

Motto:
Amicus Plato, sed magis amica veritas.
[Platon mi przyjacielem, ale prawda bardziej. – dop. KMS]
Cicero

Pojawienie się na horyzoncie naszej wyobraźni społecznej porucznika Hansa Klossa stanowi jedno z najważniejszych, a przynajmniej najgłośniej komentowanych, wydarzeń sezonu. Ulice miasta pustoszeją, gdy w programie telewizyjnym zbliża się godzina Klossa. Dzieci na podwórkach kłócą się, które z nich odtwarzać będzie w bójkach i gonitwach postać nowego idola. Jeden z magazynów ilustrowanych zamieścił zdjęcia Stanisława Mikulskiego w nienagannym mundurze niemieckiego oficera z podpisem: „takim pokochały go miliony telewidzów”.

Dzieci i widzowie o przemożnym pragnieniu rozrywki odnoszą się do Klossa, bohatera serii telewizyjnej „Stawka większa niż życie” z bezkrytycznym zachwytem. Intelektualiści starają się w miarę możności ignorować to zjawisko, zbywając je wzruszeniem ramion. Są przekonani, że Kloss jest atrakcją mało wybredną, i jako taka nie zawiera w sobie ani istotnych przekazów myślowych, ani nawet bardziej pożywnego tematu do przemyśleń. Ostrzegałbym przed podobną nonszalancją. Istotą współczesnej kultury masowej jest to, że poprzez powielanie pozornie banalnych lub wręcz niedorzecznych wzorów, rozsiewając je za pośrednictwem telewizji, filmu, mody czy magazynów ilustrowanych – a najczęściej przy użyciu wszystkich tych środków naraz – w sposób niepostrzeżony, ale przez to wcale niemniej dogłębny i skuteczny kształtuje opinie i postawy społeczne; na podobieństwo owej kropli, o której łacińskie przysłowie mówi, że żłobi kamień nie siłą, lecz przez częste upadanie.

Tak się złożyło, że seria telewizyjna „Stawka większa niż życie”, pióra Andrzeja Zbycha, reżyserowana przez Janusza Morgensterna i Andrzeja Konica, powstała przy udziale ludzi, którzy pochlebiają mi swoją przyjaźnią. Myślę jednak, że nie poczytają mi za złe, jeśli okoliczności tej nie uznam za czynnik paraliżujący moje pisanie, a raczej przyjmą mnie do wspólnej zabawy w Klossa, do której uprzednio już wciągnęli, bez przesady, cały prawie naród.

Rodowód bohatera

Porucznik, awansowany później na kapitana, Hans Kloss – który występuje w dwóch kolejnych seriach, teatralno-telewizyjnej i filmowej „Stawki większej niż życie” – jest gdańszczaninem, Polakiem, który przekrada się z hitlerowskiego Gdańska przez front i staje na usługach wywiadu. Ludzie, którzy werbują go do służby, podkreślają, że idąc na Zachód, wyzwolą także jego kraj, zawładnięty przez okupanta, samo zaś określenie Klossa jako Polaka z Gdańska uprawdopodabnia jego dalsze przygody, dla których niezbędna jest nienaganna znajomość języka i obyczaju niemieckiego.

Kloss, jako się rzekło, skierowany zostaje przez wywiad do pracy w Abwehrze, w samym sercu wrogiej organizacji wywiadowczej, przy czym jego wkręceniu się do owej siatki sprzyja przechwycenie przez stronę przeciwną oficera hitlerowskiego o tym właśnie nazwisku, na miejsce którego podstawiony zostaje nasz agent. Umieszczenie Hansa Klossa w Abwehrze rzutuje na cały dalszy bieg jego przygód i na charakter całej serii.

Jak wiadomo, na usługach hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy stały dwie organizacje wywiadowcze, a mianowicie Abwehra i Gestapo. Gestapo jako organizacja o charakterze bardziej policyjnym podporządkowana była Reichsführerowi SS i policji Himmlerowi, na czele zaś Abwehry, organizacji ściśle wojskowej, trudniącej się wywiadem i kontrwywiadem powiązanym z działaniami wojennymi, stał admirał Wilhelm Canaris. Ludność krajów okupowanych przez hitlerowców zachowała w swojej pamięci przede wszystkim akty bezprzykładnego barbarzyństwa, których bezpośrednimi sprawcami byli funkcjonariusze SS i Gestapo. Gestapo siało terror na ziemiach okupowanych, Gestapo i SS zajmowały się przede wszystkim zwalczaniem ruchu oporu, wreszcie nadzorcy w czarnych mundurach SS pełnili krwawą służbę w obozach koncentracyjnych. Abwehra, aczkolwiek uznana przez Trybunał Norymberski za organizację zbrodniczą, a ponadto uwikłaną w nie mniejszą zapewne ilość aktów ludobójstwa niż Gestapo, uchodziła, formalnie przynajmniej, za mechanizm przypominający organizacje wywiadu wojskowego we wszystkich krajach posiadających armie i prowadzących wojny. Podporządkowana była wojsku. Jej przedmiotem było szpiegostwo wojskowe i kontrwywiad. A więc – aby nie wdawać się bardziej szczegółowo w rozbiór hitlerowskiego aparatu wojny i zbrodni – uchodziła za organizację „normalną”, mieszczącą się w jakiś sposób w pojęciach cywilizowanego świata. 

Na rozróżnienie to dosyć silny nacisk kładą zarówno opracowania historii II wojny światowej, powstające na Zachodzie, jak też przywiązują do nich dużą wagę współcześni komentatorzy zachodnioniemieccy. Pierwsi, jak na przykład Shirer, w swoim dziele „The Rise and Fall of the Third Reich” [William L. Shirer, The Rise and Fall of the Third Reich. A history of Nazi Germany, Simon & Shuster, New York 1960. Wydanie polskie: Powstanie i upadek Trzeciej Rzeszy: historia hitlerowskich Niemiec, Wyd. Ryszard Kluszczyński, Kraków 1995. – dop. KMS], przypisują walce konkurencyjnej pomiędzy dwoma niezależnymi od siebie aparatami wywiadu – Gestapo i Abwehrą – wiele dotkliwych porażek Niemiec hitlerowskich w czasie wojny, akcentując silnie ich nie ulegającą zresztą kwestii rywalizację i wzajemną niechęć dwóch wywiadów Trzeciej Rzeszy: jednym z jaskrawych tego dowodów stało się zresztą aresztowanie szefa Abwehry, admirała Wilhelma Canarisa i stracenie go w dniu 9 kwietnia 1945 r., przed samym końcem wojny, w związku z jego powiązaniami z tzw. „Ruchem 20 lipca”, zakończonym nieudanym zamachem na Hitlera. Historycy NRF czynią wielkie wysiłki, aby ów ruch przedstawić jako optymistyczną alternatywę hitleryzmu. W rzeczywistości jednak uczestnikami jego były również reakcyjne i unurzane we krwi postacie z korpusu oficerskiego, tyle tylko, że po klęsce stalingradzkiej przekonane, że z Hitlerem na czele wojny wygrać się nie da. Komentatorzy niemieccy wykorzystują ponadto konflikt między Abwehrą z Gestapo i Himmlerem z Canarisem w celach bardziej doraźnych, starając się przypisać całe zło minionej wojny SS, Gestapo i policji, przy równoczesnych próbach rehabilitacji Wehrmachtu (Abwehra podlegała formalnie Oberkommando der Wehrmacht) jako „normalnej armii, spełniającej swój żołnierski obowiązek”. Przykłady tego znajdujemy m.in. w głośnej książce Kirsta „08/15”. 

Powyższy wtręt, poświęcony sprawom dość odległym od naszego bohatera, zwykłego porucznika, wydaje się jednak konieczny, aby zrozumieć genezę historii o Klossie i jej zasadniczą osobliwość. Wydaje się, że nawet w 25 lat po wojnie i nawet przy użyciu najbardziej zawiłych motywacji ubranie „naszego bohatera”, a więc postaci, którą mamy lubić i z którą mamy czuć się solidarni, w mundur SS-manna czy gestapowca byłoby rzeczą nie do przyjęcia. Mundur Wehrmachtu, opięty na nienagannie na sylwetce Hansa Klossa, wydaje się łatwiejszy do zniesienia, zwłaszcza dla tych, którzy wojny nie widzieli na własne oczy, a więc dla dzieci. Tu dodać należy, że w ogóle w umysłach najmłodszego pokolenia dokonała się pod wpływem Klossa osobliwa ewolucja stosunku do munduru, który w odczuciu starszego pokolenia wywołuje nieodmiennie odruch niechęci i lęku. Nigdy dotąd kolor „feldgrau” nie kojarzył się z radosnym odczuciem, że „nasi nadchodzą”. Obecnie dzieci przeżywają co tydzień ową niedostępną starszym generacjom sensację.

Elegancka strefa wojny

Co jednak wydaje się równie ważne, jak wspomniany wyżej wzgląd uczuciowy, to pozbawienie Klossa, przez jego przydział do Abwehry, konieczności kontaktu z tym wszystkim, co w dziejach ubiegłej wojny było jaskrawym barbarzyństwem i jawnym ludobójstwem. Gdyby Kloss był „naszym człowiekiem w SS” to, przy całym odrażającym aspekcie takiego pomysłu, byłby on również w praktyce zmuszony do wykonywania, a przynajmniej asystowania przy zajściach, z których wątpliwe, czy rozgrzeszyłyby go zarówno szlachetne lecz skryte intencje, jak i ujmujący uśmiech błękitnych oczu. Musiałby się ocierać o sceny kaźni i męczarni ludzkiej. Prawdopodobnie także, aby nie dać się zdekonspirować, a również zachować – wspomniany kilkakrotnie w filmach tej serii – „nienaganny przebieg służby”, musiałby wykonać osobiście kilka wielce nieprzyjemnych czynów, podejmując się niewykonalnego chyba w tej sytuacji wyboru pomiędzy większym i mniejszym złem. Zawierzenie natomiast na słowo „żołnierskiemu charakterowi” służby w Abwehrze zwolniło Klossa od obowiązku wykonywania czynów przerażających, ale ponadto wprowadziło go w rejon, który określiłbym jako „elegancką strefę wojny”. 

Mieszkańcowi kraju podbitego przez hitleryzm, a także człowiekowi wychowanemu na dotychczasowych dokumentach artystycznych, dotyczących tego okresu, kojarzy się on nieodmiennie z nasileniem ciemnych, straszliwych, przygnębiających i tragicznych stron życia. Bohaterowie polskich, i nie tylko polskich filmów i książek na ten temat katowani są w więzieniach, zsyłani do obozów koncentracyjnych, żyją w stanie nieustannego zagrożenia, rozjaśnianego niekiedy przez brawurowe akty heroizmu. Wojna kojarzy się nam z przywiązaniem do jednego miejsca, z godziną policyjną, z nędzą, z wyrzeczeniem się wszelkich legalnie uprawianych rozrywek. I oto po raz pierwszy w „Stawce większej niż życie” spotykamy się z obrazem zgoła odmiennym. Dla naszego bohatera wojna nie łączy się w żadnej mierze z dotkliwym ograniczeniem, lecz przeciwnie, oznacza ogromną ruchliwość w sensie geograficznym. W ramach poszczególnych odcinków Kloss znajduje się na przemian to w Polsce, to we Francji, to w Berlinie, to wreszcie na Bliskim Wschodzie. Co więcej, odbywa on te podróże bez konieczności przemykania się przez zielone granice, a także zgoła inaczej niż przeciętny żołnierz, przemierzający Europę znojnym szlakiem frontowych dróg. Jeździ pociągami „Nur für Deutsche”, lata samolotami, przewożą go osobowymi samochodami usłużni, wojskowi kierowcy. Po raz pierwszy Europa, podbita przez Hitlera, prezentuje się nam nie jako świat skrępowany drutami kolczastymi, lecz jako ogromna przestrzeń, dostępna wygodnym i atrakcyjnym podróżom niemieckiego oficera – Hansa Klossa. Jest w tym zdziwienie, ale jest również i moment podświadomej atrakcji: nieźle w końcu jest być oficerem zdobywczej armii... 

Rozkosze tego życia towarzyszą naszemu bohaterowi nie tylko w zakresie komunikacji i swobody poruszania się. Wycie syren ulicznej łapanki stanowi sygnał do popłochu dla wszystkich przechodniów, ale nie oznacza niczego dla Klossa, który może spokojnie przejść przez kordon obławy, ignorując grozę sytuacji. Przybywając do Francji Kloss otrzymuje kwaterę w schludnej willi, dokąd walizki wnosi mu ordynans. Przybywając do Berlina Kloss odwiedza kina i lokale z dancingiem. Jedynie w kontaktach z kobietami Kloss nakłada sobie pewne ograniczenia, ponieważ są to albo towarzyszki walki konspiracyjnej, z którymi nie wypada, albo też szpiedzy Gestapo, z którymi nie można. 

Oczywiście, że są to wszystko sprawy całkowicie naturalne, jeśli przyjęliśmy zasadnicze założenie, na którym opiera się cała seria. Nie można z tego czynić zarzutu. Jeśli więc piszę o tym, to po to, aby raczej dać ujście zdziwieniu, do jakiego stopnia zmiana punktu widzenia odmienić potrafi na najdrobniejszych nawet szczegółach świat, którego jednoznaczny obraz przechowaliśmy w pamięci i zawarliśmy w przekazach artystycznych „czasów pogardy”. 

Jest przy tym rzeczą samą przez się zrozumiałą, że Kloss nie pławi się w owych wygodach i luksusach jedynie dla własnej, egoistycznej przyjemności. Czyni to wszystko dla Sprawy. Przez cały czas obserwując jego przygody nie zapominamy ani na chwilę, że jest to „nasz człowiek”, którego elegancki mundur służy jedynie temu, aby skuteczniej wkładać drągi między szprychy wrogiej maszyny wojennej. Zauważamy więc tylko mimochodem, że mimo wszystko los nie najgorszą przydzielił mu cząstkę, bowiem i jego praca w Abwehrze nie należy do najbardziej wyczerpujących lub intensywnych. Pod tym względem zadziwia raczej bezmiar czasu, jakim dysponuje Kloss celem swobodnego oddawania się swoim właściwym zajęciom szpiegowsko-dywersyjnym. Nie jest on bowiem statyczną „wtyczką”, siedzącą przy biurku swojego „amtu” w oczekiwaniu na instrukcję albo na dokument, który przypadkiem trafi w jego ręce, nadając się do skopiowania i przekazania gdzie należy. Kloss przez cały czas jest czynny. Swobodnie chodzi gdzie chce i kontaktuje się z kim należy w ruchu oporu lub w znanej mu siatce wywiadowczej, swoje kontakty z przełożonymi z Abwehry ograniczając do koniecznego minimum. W tym świetle zadziwiająca jest wspomniana wyżej wzmianka o „nienagannym przebiegu służby”. Z punktu widzenia Abwehry bowiem Kloss wydaje się pracownikiem dość leniwym, a przynajmniej nie widzimy go nigdy, aby wykonywał coś pożytecznego dla swoich mocodawców. Raz, kiedy przygotowuje desant szpiegowski na Anglię, desant ten natychmiast zostaje schwytany. Ponieważ roi się w nim od podwójnych – tym razem brytyjskich – szpiegów. Innym razem, kiedy donosi swoim władzom o miejscu alianckiego zrzutu, informacja jego nie tylko okazuje się fałszywa, ale w dodatku w tym samym czasie francuscy partyzanci atakują więzienie. Myślę, że jedynie częstym zmianom przydziału służbowego możemy zawdzięczać, że porucznik Hans Kloss, „J-23”, nie zostaje natychmiast zdemaskowany. Każdy przełożony, który by używał go bodaj do dwóch akcji, musiałby powziąć niejakie podejrzenia, przynajmniej co do jego przydatności. 

Z kolei działalność Klossa jako „naszego człowieka” jest niesłychanie rozbudowana. Jako agent potężnej siatki wywiadowczej Kloss dysponuje wszędzie rozległymi kontaktami i każdy niemal odcinek serii rozpoczyna się od sceny kiedy tajemniczy nieznajomy, przypalając mu papierosa, informuje go o oczekującym zadaniu. Kloss wprowadzany jest bez obaw w najtajniejsze sprawy komórek konspiracyjnych, pokazuje mu się radiostacje i obozy partyzanckie, agenci innych alianckich wywiadów, na przykład Intelligence Service, ujawniają się przed nim prawie bez wahania. Sława Klossa w międzynarodowym ruchu oporu wydaje się być nie mniejsza niż jego sława wśród polskich telewidzów.

Strefa ryzyka

Zapewne wyniknąć by stąd mogło pytanie, czy owa szeroka popularność nie zagraża osobistemu bezpieczeństwu „naszego człowieka”, ale egzaminowanie utworów sensacyjnych lub szpiegowskich z punktu widzenia rzeczywistych realiów należy do zajęć tyleż zabawnych co nieprzystojnych; wszystkie znane mi utwory tego rodzaju obracają się na granicy, a czasem wręcz za granicą prawdopodobieństwa, co nikomu jednak w niczym nie przeszkadza. Jeśli więc mówię tu o „strefie ryzyka”, w jaką wkracza Kloss, mam na myśli nie tylko kłębowisko piętrzących się przypadków, którym bohater nasz umyka obronną ręką, lecz raczej głębsze dramatyczne konsekwencje jego przygód, jako „naszego człowieka” w mundurze Abwehry. 

Właściwością seryjnych opowieści sensacyjnych jest to, że bohaterowie ich są w zasadzie nieśmiertelni. „Święty”, James Bond, czy wreszcie bohater niezapomnianego komiksu mego dzieciństwa, sierżant King z Królewskiej Konnej, mogą się ocierać o najstraszliwsze niebezpieczeństwa, ale zawsze przecież muszą wyjść z nich cało, aby zabłysnąć w następnym odcinku serii czy następnym tomiku rysunkowego opowiadania. Jest to konwencja, z którą się godzimy, zdając sobie sprawę, że ogranicza ona w sposób oczywisty zakres ryzyka podejmowanego przez bohaterów. Ryzyko to jednak, aczkolwiek ograniczone przez konwencję, pozostaje wszakże największym spośród podejmowanych przez kogokolwiek z otoczenia naszych bohaterów. „Święty” lub Bond idą tam, gdzie nikt inny nie odważy się pójść, dokonują aktów odwagi, których nikt inny nie śmie dokonać, podejmują oni także pewne ryzyko, aczkolwiek ograniczone. Nie mogąc być zabici, mogą być jednak pojmani, ranni, pobici, więzieni i maltretowani przez wrogów, chociaż zawsze „w ostatniej chwili” udaje się im umknąć przed ostatecznością. 

Z Klossem sprawa ma się inaczej, i to z dwóch powodów. Po pierwsze więc Kloss operuje wśród ludzi ruchu oporu różnych krajów, a także wśród innych agentów własnego wywiadu, którzy nie korzystają z tych wszystkich udogodnień, które przysługują jemu jako oficerowi Abwehry. Dookoła niego znajdują się partyzanci, którzy w każdej chwili podlegać mogą aresztowaniu, łapance ulicznej lub śmierci z bronią w ręku. Działają oni bez tej cudownej i wygodnej osłony, z której korzysta Kloss. I istotnie, dookoła Klossa ludzi spotyka śmierć lub cierpienie. Niektórzy giną. Inni katowani są przez Gestapo. Jeszcze inni są zaszczutą przez wroga zwierzyną. Słowem, płacą oni za swoją – znacznie mniej niż wypadku głównego bohatera efektowną – działalność cenę znacznie wyższą niż ta, którą płaci Kloss. Jeśliby mierzyć ich rzeczywistą odwagę i męstwo z męstwem głównego bohatera, rachunek byłby tu trudny, zwłaszcza że – mówiąc uczciwie – cena odwagi Klossa jest żadna. 

Nie wynika to, oczywiście, z braku hartu ducha naszego bohatera, w którego dzielność wierzymy niezachwianie, ale jest zwykłą konsekwencją dramaturgiczną konwencji, w którą wprowadza nas „Stawka większa niż życie”. Otóż po prostu Kloss, aby popaść w prawdziwe tarapaty, to znaczy aby dostać się w ręce wroga jako ofiara, musiałby zostać zdemaskowany. Gdyby zaś został zdemaskowany po pierwsze zostałby natychmiast zabity, po drugie zaś – co z punktu widzenia serii jest znacznie ważniejsze – nie mógłby wystąpić w następnym odcinku, gdyby nawet, powiedzmy, udało mu się umknąć kaźni, ponieważ byłby „spalony”. Zakładając bowiem nawet maksymalną spośród dopuszczalnych głupotę Abwehry, nie można by przecież użyć po raz drugi gdzie indziej Klossa, który już raz okazał się obcym agentem. Jeśli, powiedzmy, Bond, zostaje schwytany jako agent „Her Majesty’s Secret Service” przez swoich wrogów, może on, po pierwsze, przejść straszliwe katusze (raz już np. przypalany był przy pomocy lasera!), po drugie zaś, umknąwszy, może wziąć udział w innej akcji czy awanturze, ponieważ jego działalność nie opiera się na zachowaniu bezwzględnego incognito. W wypadku Klossa konwencja serii chroni go nawet przed tym minimalnym wymiarem ryzyka i czyni zeń nie tylko bohatera, „którego kule się nie imają”, ale po prostu takiego, do którego nie wolno strzelać. 

To określa z miejsca jego wyniosłą przewagę nad wszystkimi innymi przedstawicielami wywiadu czy konspiracji, z którymi współpracuje. Kloss jest od nich po prostu nieporównanie lepszy. Alianci na przykład przez długie tygodnie męczą się, aby zlokalizować, a następnie zbombardować ważny niemiecki ośrodek zbrojeniowy. Kloss ustala jego lokalizację na własną rękę, a następnie, zniecierpliwiony nieskutecznością bombardowań, sam wysadza całą fabrykę w powietrze. Podobnie układają się jego stosunki z partyzantami czy przedstawicielami międzynarodowego ruchu oporu. Bez Klossa, któremu podporządkowują się bez zastrzeżeń, są oni bezradni i zagubieni, on zaś rozwiązuje z łatwością wszystkie ich kłopoty, działając jako przełożony, przy czym trudno się zorientować komu właściwie sam podlega. Raz tylko jesteśmy świadkami, kiedy nad Klossem pojawia się jakaś władza: są to dwaj emisariusze, którzy przylatują „kukuruźnikiem” do partyzanckiego obozu i wydają na Klossa pomyłkowy wyrok śmierci, który oczywiście na skutek zastanawiającej, lecz zbawiennej w skutkach indolencji wykonawców, nie dochodzi do skutku. 

Kloss, niezawisły od nikogo, niezwiązany z nikim i nieponoszący żadnego istotnego ryzyka, wydaje się bohaterem ze wszystkich możliwych najdalszym tragiczności.

Znaczenie tragiczności

Nie dość rozsądni krytycy polskiego dorobku w dziedzinie filmu wojennego zarzucali często, że filmy te, opowiadając o dziejach ostatniej wojny, uderzały w ton tragizmu, niekiedy wręcz utożsamiany z beznadziejnością. Ubolewano nad analizami klęsk i porażek, domagając się promiennej apoteozy zwycięstwa. W ujawnianiu tragizmu walki i wojny dopatrywano się także akcentów rozkładowych, fatalnie wpływających na młodzież i odwodzących ją od ofiarności na rzecz ojczyzny jako od sprawy z góry beznadziejnej i przegranej. Argumenty te mizernie jednak opierają się krytyce historycznej. Pokolenie, które sięgnęło szczytów heroizmu w latach minionej wojny, wychowywane było na legendzie tragicznej śmierci księcia Józefa Poniatowskiego w nurtach Elstery i na dziejach przegranych powstań narodowych. Okazało się po prostu, że silniejszym dydaktycznie niż historyczny „happy end” był pokaz siły woli i hartu ducha bohaterów, ujawniony w warunkach porażki czy beznadziejności. Jeśliby jednak, rozważając porucznika Klossa, nawiązać do tego zadawnionego sporu, okaże się, że otrzymujemy tu podajże po raz pierwszy w naszej tradycji egzemplarz bohatera, w którego losie i postawie zarówno porażka jak i wszelka tragiczność są zgoła nieobecne. Kloss dokonuje swoich czynów zadziwiająco łatwo. W zasadzie nie napotyka na przeciwników silniejszych lub bardziej przebiegłych od siebie, a jeśli istnieje taka ewentualność, to przeciwnik Klossa okazuje się w rezultacie albo współdziałającym z nim w istocie, lecz nieznanym mu agentem alianckiego wywiadu (kobieta-szpieg w „W imieniu Rzeczypospolitej”) [Hanna Bösel w „Podwójnym nelsonie” – dop. KMS], albo zwykłym łajdakiem, chciwym na pieniądze („Hasło”), albo wreszcie ofiarą dezinformacji (śpiewaczka w „Zdradzie”). 

W przygodach Klossa odnajdujemy również dość wyraźnie pogłosy znanych z historii autentycznych, wielkich akcji ruchu oporu, m.in. sprawę wyrzutni pocisków rakietowych w Peenemünde. I tutaj, pozostając już przy tym przykładzie, widzimy, jak daleko posuniętym spłaszczeniom ulegają te czynności, gdy pozbawi się je autentycznego, tragicznego sztafażu, pełnego ludzkiej ofiarności, ryzyka i bólu i zamieni reguły walki na reguły gry, szarady, przygody. 

Wiadomo, że w twórczości przygodowej na tematy wojenne często spotyka się nawiązanie do wydarzeń autentycznych. Wydarzenia te zawsze wyglądają inaczej niż na ekranie – są brutalniejsze, albo prostsze, albo przeciwnie – bardziej skomplikowane. Godzimy się na nie jednak wówczas, gdy przekazany zostaje ich klimat moralny, który bez elementu tragiczności trudny jest do przekazania. U Klossa nawet to, co jest echem prawdziwej okupacji i prawdziwej wojny zmienia jednak swój znak emocjonalny, ponieważ rzeczywistość – nawet ta transponowana na ekranową przygodę – zastąpiona zostaje przez zwyczajną grę. Jeśliby więc szukać w „Stawce większej niż życie” argumentów do sporu o wychowawczy wpływ tragiczności, wypadnie chyba powiedzieć, że jeśli tragiczność bez sukcesu wprowadza nas przynajmniej w sferę refleksji nad złożonością służby ojczyźnie, o tyle sukces bez tragiczności przedstawia walkę jako obojętną grę zręcznościową, pozbawioną wszelkich znaczeń moralnych.

Wallenrodyzm

Ostatnim bowiem pytaniem, jakie należałoby sobie postawić zastanawiając się nad naszym nowym, niezwykłym znajomym, porucznikiem Hansem Klossem alias „J-23”, jest pytanie o jego życie wewnętrzne. A więc: czy Kloss myśli? I co Kloss myśli? Jak czuje się Kloss przemierzając z junkierskim szykiem podbitą Europę, odziany w elegancki mundur oficera wrogiej armii? 

Na te pytania, zaiste, trudno jest odpowiedzieć. Być może nie udało się piszącemu te słowa wczuć się w osobliwy świat przeżyć profesjonalnego szpiega. Być może świat ten składa się z wielkiej ilości automatycznie rozwiązywanych dylematów praktycznych przy pominięciu pytań zasadniczych. Jeśliby odrzucić to przypuszczenie i uwierzyć w życie psychiczne Klossa, należałoby również przypuścić, że myśl jego, jako Polaka, podąża niekiedy w stronę Konrada Wallenroda. Tradycja wallenrodyzmu jest w naszym kraju nienowa, dotyczy także tych, którzy być może nie czytali nigdy mickiewiczowskiego poematu. Naród, który przez wiele dziesięcioleci pozbawiony był niepodległości, często stawał wobec problemu służby w szeregach wroga, która w istocie miała być służbą dla swoich. Owa dwuznaczna postawa znalazła w utworze Mickiewicza rozgrzeszenie, ponieważ napiętnowana jest wewnętrznym bólem. Ból, w myśl tej tradycji, przynosi oczyszczenie. 

Na pogodnym obliczu porucznika Klossa nie odnajdziemy śladów bólu. Czasami, kiedy ma powiedzieć coś szczególnie dlań przykrego na temat zwycięstwa Rzeszy lub wielkości Niemiec, lekko napina mu się mięsień na policzku, aby zresztą za chwilę rozpłynąć się w uśmiechu. Nie ulega więc kwestii, że Kloss bądź to najlepiej zakonspirowanym, bądź też najbardziej beztroskim Wallenrodem, jakiego poznaliśmy dotychczas.

(Krzysztof Teodor Toeplitz, Nasz człowiek w Abwehrze,
„Kultura” nr 3 (293) z 19 stycznia 1969 roku, s. 5.)

© 2024 Shen-Kun - Baca - BoBer. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Projekt strony: Hyh - tworzenie stron.