Forum » O serialu » Znalezione w necie
224 postów   21 22 23
Autor Znalezione w necie
jhbsk

Mikulski: Kloss stał się lekarstwem na wiele polskich kompleksów
Tekst z Polityki. Listopad 2014.
Poniższy wywiad ukazał się w POLITYCE 11 marca 1995 roku.

Zdzisław Pietrasik: – Hans Kloss znowu w telewizji. W gazetach piszą, że wraca superman socjalizmu.
Stanisław Mikulski: – Kiedy parę lat temu warszawski ośrodek pokazał parę odcinków „Stawki”, przeczytałem gdzieś, że Kloss był agentem KGB. To bardzo zabawne.
To niech pan zdradzi, dla kogo pracował Agent J23?
Gdyby nie pierwszy odcinek, w którym widzimy, w czyje ręce wpada na wschodniej granicy, to z powodzeniem mógłby pracować dla każdego innego państwa, biorącego udział w wojnie z Niemcami.
Kiedy w filmie mówi się o tajemniczej centrali, to o jaką centralę chodzi?
Po prostu, jakaś centrala. Mogła być w Moskwie albo w Londynie, może jeszcze gdzie indziej.
Raczej w Moskwie.
Nieważne, w filmach i powieściach tego rodzaju zawsze jest jakaś centrala... To przecież wytwór fantazji, co zawsze podkreślali autorzy scenariusza.
Czy w trakcie pracy nad kolejnymi odcinkami serialu nie było nacisków, żeby Klossowi poprawić profil ideowy?
Nic mi o tym nie wiadomo. Myśmy w ogóle nad tym się nie zastanawiali. Dopiero dzisiaj dziennikarzy interesują poglądy polityczne Klossa. Taka moda.
To sukces serialu, że postać fikcyjną traktuje się niemalże tak samo jak rzeczywistych uczestników życia publicznego w PRL.
Mnie się wydaje, że Kloss przeszedłby weryfikację bardzo gładko.
Zajrzyjmy na wszelki wypadek do teczki Agenta J23. Proszę opowiedzieć życiorys.
Był Polakiem, urodził się w Kłajpedzie, studiował na politechnice w Królewcu. To wszystko.
Wasze prawdziwe nazwisko, proszę.
W serialu Kolicki, wcześniej Moczulski.
Też ładnie. Proszę pana, bardziej serio – czy pan się zastanawiał, dlaczego ta postać zyskała taką szaloną popularność?
Po pierwsze, był to serial bardzo dobrze napisany i wyreżyserowany. Myślę też, że Kloss stał się lekarstwem na wiele polskich kompleksów. Wcześniej nie mieliśmy takiego bohatera w polskim filmie.
Kiedy się pojawiały pierwsze odcinki „Stawki”, w kinie kończyła się „szkoła polska”, w literaturze zaczynał się mały realizm. Życie codzienne w Polsce Gomułki stawało się szare.
Tamci bohaterowie – a przypomnę, że grałem w „Kanale” i „Zamachu” – byli psychicznie połamani, okaleczeni przez wojnę, tak jak ludzie, którzy przeżyli ten koszmar. A tu pojawił się sprytny, inteligentny, zdolny szpieg, który działał w słusznej sprawie. Jak żartował mój znajomy: po raz pierwszy od Grunwaldu laliśmy Niemców.
Czy Kloss był Konradem Wallenrodem II wojny światowej?
No właśnie, na temat serialu powstało parę prac magisterskich. W jednej z nich porównywano Klossa z Wallenrodem.
Pan, grając rolę, też miał takie skojarzenia?
Przyznam się szczerze, że nie pomyślałem o tym.
Czy oglądał pan filmy z Jamesem Bondem?
Żadnego nie widziałem. Wtedy, kiedy one powstawały, nie były w Polsce dostępne.
Czy śledzi pan najnowszą literaturę sensacyjną?
Nie. Może się mylę, ale kiedy widzę te kolorowe okładki, to podejrzewam, że to czysta komercja.
Można czytać le Carré.
Jak mnie pan zachęca, to może znajdę coś w księgarni.
Czy były pomysły, żeby kręcić dalszy ciąg przygód Klossa?
W ostatnim odcinku mój przeciwnik Brunner gdzieś znika, nie wiadomo, co się z nim stało. Autorzy, panowie Safjan i Szypulski, planowali kontynuację. Na początku lat 70. czytałem nawet pierwszy odcinek nowej serii. Akcja działa się po wojnie, a Kloss ścigał zbrodniarza Brunnera. Ale do realizacji nie doszło. Wie pan, co powstało zamiast dalszego ciągu „Stawki”?
Wiem, „Życie na gorąco” z redaktorem Majem w roli głównej. Jeden z największych knotów, jakie kiedykolwiek nakręcono w TVP.
Dlaczego to się nie mogło powieść? Ponieważ redaktor Maj nie miał motywów postępowania, nie było jasne, z jakich powodów on jeździ po świecie i z kim walczy. Nie udało się zastąpić Klossa innym bohaterem.
Czy to prawda, że w prasie zachodnioniemieckiej na okładce jednego z czasopism ukazało się pańskie zdjęcie w mundurze Abwehry?
Z podpisem: Takim pokochały go Polki. Nie widziałem tej okładki, ale opowiadał mi ktoś, kto widział.
Były wtedy jakieś pomysły, żeby Klossa wykorzystać do celów, oględnie mówiąc, pozaartycznych?
Jako aktora czy jako postać?
Jako aktora, który stworzył postać.
Nie przypominam sobie, żeby były takie propozycje.
No, a pana występy na festiwalu w Kołobrzegu?
Występowałem jako prezenter. Co w tym złego?
Ale występował pan w mundurze.
Tylko dwa razy pokazałem się w mundurze, który mi wojsko zafundowało. Były to lata 1967 i 1968. Potem już występowałem w stroju cywila. Zresztą ja naprawdę służyłem kiedyś w wojsku, mam nawet stopień kapitana.
Głowę bym dał, że zawsze paradował pan w mundurze. Tak się pan jakoś kojarzy z wojskiem.
Kojarzę się, bo ogromna większość moich ról filmowych to były postaci w mundurze. Ale np. w teatrze grałem bardzo rozmaite role, Sułkowskiego, Makbeta, Mackiego Majchra, występowałem w sztukach Gogola i Fredry. Tymczasem reżyserzy filmowi bali się powierzyć mi rolę charakterystyczną.
Ciekawe, że Januszowi Gajosowi udało się uciec od roli Janka Kosa z „Pancernych”, a pan pozostał Klossem.
Trzydzieści lat minęło od emisji pierwszego odcinka, a ludzie wciąż mnie rozpoznają. Skoro pan wspomniał Gajosa – jemu się udało, bo trafił do kabaretu Olgi Lipińskiej, która mu pomogła zmienić wizerunek. Stamtąd miał już łatwiejszą drogę do innych ról.
Kiedy w połowie lat 70. cały naród dyskutował, kto ma zagrać Kmicica, Janusz Głowacki napisał w „Kulturze”, że Mikulski byłby najodpowiedniejszy. To był żart felietonisty, ale jak pamiętam, większość czytelników potraktowała tę propozycję serio.
Pamiętam.
Zagrałby pan wówczas Kmicica?
Gdybym dostał propozycję, na pewno bym nie odmówił.
Nie dostał pan jednak propozycji. Potem Kloss zajął się polityką.
Nigdy nie byłem politykiem, raczej działaczem społecznym. Mimo że jakieś tam funkcje partyjne pełniłem. Nigdy tego nie ukrywałem i nie ukrywam.
Dlaczego nie przystąpił pan do bojkotu ogłoszonego przez środowisko aktorskie w stanie wojennym?
Miałem inny pogląd w tej sprawie.
W okresie, kiedy trwał bojkot, pan wystąpił w telewizji w programie na cześć Armii Czerwonej – przypomniał niedawno dziennikarz „Gazety Wyborczej”, kreśląc pańską sylwetkę w cyklu „Gdzie są chłopcy z tamtych lat”.
Kłamstwo. Nie wystąpiłem w telewizji, tylko w teatrze, gdzie była akademia w związku z rocznicą powstania tej armii. Jakiś wiersz powiedziałem, nic więcej. To było całe moje „przestępstwo”. Jeśli chodzi o ścisłość, to w stanie wojennym nie występowałem w telewizji. Nie miałem nawet propozycji.
Nie miał pan takiej oferty jak Janusz Kłosiński, który w głównym dzienniku poparł wprowadzenie stanu wojennego?
Miałem, ale odmówiłem.
To dlaczego był pan bojkotowany i „wykasływany” ze sceny?
Może dlatego, że nie oddałem legitymacji partyjnej po wprowadzeniu stanu wojennego? Ci, którzy oddawali, od razu stawali się dobrymi kolegami. Proszę pana, niechętnie o tym mówię, zbyt długo tkwiłem w tym środowisku, żeby dać się zauroczyć gestom pewnych kolegów z mało imponującą przeszłością.
Coś podobnego powiedział minister Dejmek w wywiadzie, który oburzył wszystkich aktorów.
Ja się nie oburzałem.
W 1988 roku został pan kierownikiem Ośrodka Kultury Polskiej w Moskwie. Czy ten wyjazd na placówkę nie był formą ucieczki z teatru?
Nie sądzę, chociaż może w podświadomości taki bodziec się pojawił? Zresztą w pierwszej chwili odmówiłem.
Jak pan przeżył 4 czerwca 1989 roku?
Liczyłem na zmiany bardziej ewolucyjne. Ale szoku nie przeżyłem.
Należy pan teraz do jakiejś lewicowej organizacji?
Nigdzie nie należę.
Nikt nie chciał pana „użyć” w kampanii wyborczej?
W 1993 r. napisał do mnie Lepper, proponował, żebym został jego doradcą i kandydował na posła lub senatora.
Kloss w „Samoobronie” – to byłoby zabawne.
Uśmiałem się i podziękowałem.
Co może zmienić się w pańskim życiu w związku z tym, że „Stawka” wraca na ekrany?
Na nic szczególnego nie liczę, jestem na emeryturze. Nie narzekam, ludzie, których spotykam, są bardzo sympatyczni. Mam szereg propozycji, m.in. występów w telewizji i teatrach, tyle że nie warszawskich.
O różnych rzeczach rozmawialiśmy, a nie zapytałem pana, ile pan zarobił na Klossie.
Dostałem zwyczajne honorarium za rolę. Ani grosza więcej. Bodaj dwa lata temu cała „Stawka” ukazała się na kasetach wideo, z moją podobizną na okładce. Nikt nie pytał mnie o zgodę, chociaż – jak wiemy – obowiązuje prawo autorskie. Nie próbowano mnie nawet „przekupić” prezentem w postaci tych kaset.

------

– W Paryżu nojlepsze kasztōny sōm na placu Pigalle.
– Zuzanna mŏ je rada ino na jesiyń.
– Posyło ci świyżo zorta.

25-05-2023 08:17

jhbsk

J-23 znów nadaje… tym razem w RMF FM! To była pierwsza w Polsce superprodukcja radiowo-filmowa.Rok 2000.

------

– W Paryżu nojlepsze kasztōny sōm na placu Pigalle.
– Zuzanna mŏ je rada ino na jesiyń.
– Posyło ci świyżo zorta.

25-06-2023 16:05

jhbsk

Stawka większa niż życie Aktorzy w młodości
film z youtuba

------

– W Paryżu nojlepsze kasztōny sōm na placu Pigalle.
– Zuzanna mŏ je rada ino na jesiyń.
– Posyło ci świyżo zorta.

30-01-2024 13:29

jhbsk


„Kobra” i inne zbrodnie: „Zdradziła III Rzeszę!”

Sebastian Chosiński

Wyreżyserowana przez Andrzeja Konica „Edyta”, prezentowana jako czternasta odsłona serialu telewizyjnego „Stawka większa niż życie”, jest bez wątpienia jednym z najpopularniejszych (a może i najpopularniejszym) odcinkiem opowieści o Hansie Klossie, czyli sowieckim agencie J-23. Zawdzięcza to najprawdopodobniej dwóm niezapomnianym kreacjom aktorskim: pięknie prezentującej się na ekranie Aleksandrze Zawieruszance w roli tytułowej Edyty Lausch, kuzynki prawdziwego Klossa, oraz Emila Karewicza, który wcielił się w tej części w wyjątkowo – nawet jak na tę postać – podłego i cynicznego Hermanna Brunnera. Widz miał porównanie, ponieważ wcześniej mógł oglądać Brunnera na ekranie już dwukrotnie – w odcinkach trzecim („Ściśle tajne”) i ósmym („Wielka wsypa”). Tam też skądinąd nie wzbudzał sympatii, ale to właśnie w „Edycie” dowiedzieliśmy się, jakie inne podłości ma na swoim sumieniu. Co ciekawe, opowieść o pannie Lausch miała swój zrealizowany dwa lata wcześniej odpowiednik teatralny. Także reżyserował go Konic, a w najważniejsze postaci – poza obowiązkowym Klossem – wcielili się, podobnie jak w późniejszym serialu, Zawieruszanka i Karewicz. Tyle że dla tego ostatniego było to dopiero pierwsze wejście na scenę. Potem Brunner powróci jeszcze w dwóch przedstawieniach: szóstym („Okrążenie”) i dziewiątym („Koniec gry").
Premiery kolejnych części spektakli telewizyjnych odbywały się od początku 1965 roku co cztery tygodnie (w praktyce sprowadzało się to do prezentowania ich raz w miesiącu): debiutancki „Wróg jest wszędzie” pokazano w styczniu (był to zresztą jedyny odcinek wyreżyserowany przez Janusza Morgensterna), „Łączniczkę z Londynu” w lutym, „W pułapce” w marcu, „E-19 działa” w kwietniu, natomiast „Kryptonim Edyta” (jak widać, tytuł filmu skrócono o jedno słowo) – 20 maja. Fabularnie obie wersje niewiele się różniły. Widać scenarzyści, czyli Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan, doszli do wniosku, że nie ma co za bardzo grzebać w historii, która już wcześniej świetnie się sprawdziła.
Akcja „Edyty” rozgrywa się w ciekawym momencie. Jest Sylwester 1944 roku; Kloss znajduje się w jednym z prowincjonalnych miasteczek gdzieś, jak można mniemać, w Generalnej Guberni. Od wschodu nadciąga Armia Czerwona. Dowództwo niemieckie w akcie rozpaczy śle jeszcze na front posiłki i broń, ale los wojny, z czego zdają sobie doskonale sprawę oficerowie Abwehry, jest przesądzony. Sowiecka Centrala żąda od komunistycznych partyzantów działających na tyłach nazistów wzmożenia akcji dywersyjnych. Miejscowy oddział próbuje wysadzić w powietrze wiadukt, przez który prowadzone są transporty wojskowe, ale, jak na razie, nic z tego nie wychodzi. Zostaje wskazany nowy ostateczny termin – do 7 stycznia.
Hansowi Klossowi coraz bardziej też daje się we znaki stres związany z działalnością agenturalną. Jak złowrogie memento w sylwestrową noc przychodzi do niego we śnie SS-Sturmführer Greit (w tej roli ponownie Mieczysław Stoor), który był bliski zdemaskowania J-23 już na początku jego misji szpiegowskiej, co dokładnie opowiedziano we „Wróg jest wszędzie”. Przy okazji ze słów nieżyjącego esesmana dowiadujemy się także co nieco na temat obu Klossów – tego prawdziwego, niemieckiego, i drugiego, będącego polsko-sowiecką fałszywką. Staszek pochodzi z Gdańska, w 1939 roku, po agresji niemieckiej, uciekł do Związku Radzieckiego. Hans natomiast przyszedł na świat w Kłajpedzie 21 marca 1919 roku. W 1940 roku próbował przedostać się z Litwy do Rzeszy, mając w ręku fałszywy paszport szwedzki, zatrzymano go jednak na pewnej niewielkiej stacji kolejowej.
I tu zatrzymajmy się na chwilę, bo ten wątek wydaje się bardzo interesujący. By go dokładnie zrozumieć, musielibyśmy mieć trochę więcej szczegółów na temat życia prawdziwego Hansa Klossa. Jeżeli bowiem w chwili wybuchu drugiej wojny światowej wciąż mieszkał w Kłajpedzie, nie miał najmniejszego powodu, aby stamtąd uciekać. Utworzony formalnie w 1923 roku autonomiczny Okręg Kłajpedy znalazł się wprawdzie w rękach litewskich, ale na podstawie podpisanych umów większość niemiecka posiadała na jego terenie specjalne prawa. Natomiast w marcu 1939 roku port, miasto i okolice zostały zajęte przez wojska niemieckie i wcielone do III Rzeszy. Wychodzi więc na to, że w tym czasie Kloss nie przebywał w swoim mieście rodzinnym, lecz gdzieś na terenie Republiki Litewskiej, może w Kownie, które wtedy pełniło funkcję stolicy państwa. Czy, chcąc dostać się na terytorium niemieckie, musiał robić to ukradkiem, na dodatek posługując się fałszywym paszportem? To pierwsza rzecz budząca wątpliwości. Rząd litewski zobowiązał się bowiem jednocześnie do niepodejmowania wrogich działań wobec III Rzeszy (Niemcy zresztą także), co raczej każe myśleć, że gdyby Hans chciał wyjechać z Litwy kowieńskiej, mógłby to zrobić najzupełniej legalnie.
Rozważmy zatem inny wątek. Taki, że Kloss ucieka przed okupującą Litwę od połowy czerwca 1940 roku Armią Czerwoną. Ale to też nie trzyma się logiki. Owszem, pierwotnie – na mocy tak zwanego paktu Ribbentrop-Mołotow (z 23 sierpnia 1939 roku) – Republika Litewska miała przypaść w udziale w Rzeszy, ale to postanowienie zmieniono miesiąc później (28 września), kiedy podpisywano w Moskwie traktat o granicach i przyjaźni między Hitlerem a Stalinem. W zamian za Lubelszczyznę i wschodnie Mazowsze Niemcy oddali Sowietom Litwę. A zatem to, co zdarzyło się 15 czerwca 1940 roku (i późniejsza sierpniowa aneksja Republiki przez ZSRR), odbyło się za zgodą Hitlera. W takiej sytuacji Hans Kloss tym bardziej nie miał powodu nielegalnie przekraczać granicy. Ale gdyby nie doszło do wspomnianego przez Greita aresztowania na stacji kolejowej, nie byłoby pretekstu do podrzucenia Niemcom „nowego” Klossa, tym razem już będącego agentem J-23.
Takie wątpliwości mogą mieć widzowie znający jedynie spektakl. Widać scenarzyści też czuli, że coś tu nie gra, ponieważ w wersjach filmowej i książkowej „Stawki większej niż życie” (głównie w otwierającym serię opowiadaniu „Drugie narodziny”) zdradzili dużo więcej informacji na temat Klossa. I dopiero wtedy jego życiorys zaczął się układać we w miarę logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy (studia w Gdańsku, werbunek do Abwehry, działalność agenturalna na Litwie, aresztowanie i ucieczka z transportu). Wróćmy jednak do „Kryptonim Edyta”. Straszny sen z Greitem w roli głównej okazuje się zapowiedzią kolejnych kłopotów agenta. Do jaźni przywołuje go bowiem telefon od niejakiej Edyty Lausch, która, jak się okazuje, od dwóch miesięcy pracuje w miejscowej centrali kolejowej. Dopiero teraz dowiedziała się, że w tym samym miasteczku stacjonuje jej bliski znajomy.
Wybudzony z koszmaru Kloss musi szybko powiązać nitki, co zajmuje mu trochę czasu. Więcej informacji dostaje z Centrali za pośrednictwem swoich łączników – szewca (w tej roli Wacław Kowalski) i staruszki o kryptonimie „Mamusia” (Helena Gruszecka). One pozwalają Jankowi odświeżyć pamięć: Edyta to najmłodsza córka cierpiącej na reumatyzm ciotki Hildy. Nastoletni, sentymentalny Hans kochał się w niej, młodszej od siebie o dwa lata. Ostatni raz widzieli się w 1936 roku, ostatnie listy wymienili trzy lata później. I teraz – po ośmiu latach! – mają spotkać się ponownie. W czasie zabawy sylwestrowej, którą Kloss organizuje w swoim mieszkaniu i na którą oczywiście zaprasza Edytę wraz z jej współlokatorką Gretą (Helena Norowicz, znaną później z „Ciemno, prawie noc”). Przybywają także koledzy Hansa z Abwehry – majorowie Hagen (Mariusz Dmochowski – patrz: „Samolot do Londynu” i „Brydż”), który informuje Klossa o tym, że niebawem czeka go awans na kapitana, oraz Schneider (Józef Kostecki). A tuż przed północą…
…przychodzi niezaproszony na popijawę – Hermann Brunner. Widząc naprzeciw siebie Edytę Lausch, wypuszcza z dłoni szklankę. I można być pewnym, że to nie jej uroda tak bardzo go oszołomiła. Z czasem kobieta również zaczyna kojarzyć skądś esesmana – jeszcze nie przypomina sobie gdzie ani w jakich okolicznościach, ale jest pewna, że kiedyś już się spotkali. Może nawet w tym miasteczku. Kiedy po sylwestrowej imprezie życie wraca do normy, Brunner z zaciętością zaczyna śledztwo w sprawie aktywności partyzantów i ich nieudanego ataku na wiadukt. Jest pewien, że muszą oni mieć wtyczkę wśród Niemców. Podejrzewa wszystkich, włącznie z Klossem, Hagenem i Schneiderem. Stara się także sprowokować sowieckiego agenta, wykorzystując do tego swojego polskiego zausznika, byłego kelnera Kazimierza Wasiaka (Jerzy Kaczmarek). J-23 także zaczyna szukać „haków” na Hermanna. Ma nadzieję, że w jego wyeliminowaniu pomoże mu Edyta.
Znakomicie skonstruowana intryga sprawia, że spektakl sprzed prawie sześćdziesięciu lat ogląda się z nie mniejszym zainteresowaniem niż późniejszy odcinek serialu. To w nim po raz pierwszy padają powiedzenia, które przejdą do historii: „Hermann, takie sztuczki dobre dla innych” (w filmie zmienione na: „Takie sztuczki nie ze mną, Brunner”) czy „Zdradziła III Rzeszę!” (w filmie bez zmian). Nieprzypadkowo też Aleksandra Zawieruszanka (także w „Przyznaję się do winy”, „Szafir jak diament” oraz „Tajemnica jeziora”) kojarzona będzie po dziś dzień przede wszystkim z tą kreacją. Część aktorów – oprócz wspomnianych już Zawieruszanki i Karewicza także Józef Kostecki (major Schneider) – powtórzyła swoje role w serialu. Inną „twarz” miała jednak Greta, w którą wcieliła się Irena Szczurowska; podobnie Wasiak, którego zagrał Józef Łodyński. Postać szewca została zastąpiona zegarmistrzem (Bronisław Pawlik), a majora Hagena – majorem Brochem (w wersji teatralnej taki bohater także zaistniał, ale cztery miesiące wcześniej – w premierowym przedstawieniu „Wróg jest wszędzie”)
Z teatru do serialu
Kilku innych aktorów, znanych z epizodu zatytułowanego „Kryptonim Edyta”, również zaistniało w serialu, choć dane im już było wcielać się w kogoś innego. Jerzy Kaczmarek (teatralny Wasiak) pojawił się w pierwszym odcinku serialu („Wiem kim jesteś”) jako Bruno Dreher, niemiecki więzień siedzący w jednej celi z fałszywym Hansem Klossem, czyli agentem J-23; Helena Gruszecka („Mamusia”) zagrała służącą pani Rose w odcinku czwartym („Cafe Rose”), natomiast Helena Norowicz (Greta) i Mariusz Dmochowski (major Hagen) wcielili się odpowiednio w Ilzę Althof, żonę kapitana Rupperta, oraz SS-Gruppenführera Ludwiga Fischera – w części piątej („Ostatnia szansa”).

https://esensja.pl/film/publicystyka/tekst.html?id=34805

------

– W Paryżu nojlepsze kasztōny sōm na placu Pigalle.
– Zuzanna mŏ je rada ino na jesiyń.
– Posyło ci świyżo zorta.

21-02-2024 06:57

224 postów   21 22 23
© 2024 Shen-Kun - Baca - BoBer. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Realizacja strony: strony.gliwice.pl.